Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Tryptyk Kaukaski 2017    Kazbek cz.1
Zwiń mapę
2017
23
wrz

Kazbek cz.1

 
Gruzja
Gruzja, Kazbek
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2865 km
 
Imponujących rozmiarów masyw, wzbijając się do góry ponad pułap niepokojąco nisko zawieszonych tego dnia chmur, które niczym gruby szal opatulają go z każdej strony z daleka swoimi kształtami przypomina mi niemal idealny stożek. A może w rzeczywistości jest on tylko niczym niewyróżniającą się górą, którą usilnie staram się idealizować, spoglądając na nią oczami dziecka, które właśnie w ten sposób by ją narysowało? Bo moje pragnienie wejścia na jego wierzchołek jest na tyle silne bym bez żadnych przeszkód mógł dopisać górze jakiekolwiek fikcyjne cechy nadające jej tajemniczości i splendoru, które usprawiedliwiłyby moją obecność w tym miejscu przed samym sobą w przypływie zwątpienia. Z drugiej strony faktem jednak jest, że Kazbek, bo o nim mowa pojawia się w sferze marzeń w zasadzie każdego wspinacza i to nie tylko tego początkującego, ale również starego wygi.
Góra bowiem ma status niemal legendarny. I to nie tylko dlatego, że na jego szczycie według mitologii greckiej bogowie kazali przywiązać Prometeusza, ale przede wszystkim właśnie ze względu na aspekt estetyczny, który niczym syreni śpiew wabi tutaj śmiałków ze wszystkich stron świata i nie pozwala oderwać od siebie wzroku.
Nie inaczej jest więc i w moim przypadku. W zasadzie od momentu przyjazdu moje spojrzenie skierowane jest wyłącznie w stronę góry. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że Kazbek nie jest mi dłużny i podczas całego pobytu w Kazbegi góra przez cały czas czujnie mnie obserwuje. Wzbijając się dużo wyżej aniżeli sąsiadujące z nią szczyty nie pozostawia bowiem żadnych złudzeń kto rządzi w okolicy. Bo Kazbek to przecież jeden z najwyższych szczytów Kaukazu, który zresztą tak samo jak Elbrus jest drzemiącym wulkanem, którego ostatnia erupcja miała miejsce jednak dużo wcześniej niż Elbrus, bo około sześć tysięcy lat temu.
Pierwszy dzień trekkingu zaczyna się dla nas bardzo wcześnie. Na tyle wcześnie, by wychodząc na zewnątrz stwierdzić, że praktycznie jest jeszcze ciemno. Po części ze względu na młodą porę, a po części ze względu na ciężkie chmury, które zawisły nocą nad Kazbegi, nie pozwalając przebić się promieniom słonecznym. Co więcej jest po prostu zimno i bynajmniej nie jest to tymczasowy chłód poranka, który zwykle znika zaraz po pojawieniu się słońca na horyzoncie. Dzisiejsze zimno, które w momencie wpełza pod nasze ubrania jest bowiem wyraźnym oddechem nadchodzącej z północy wielkimi krokami zimy, która już pewnie niebawem pojawi się w okolicy. Pytanie, które nasuwa nam się zaraz po wyjściu z ciepłego domu brzmi zatem: czy zdążymy wrócić z góry jeszcze przed jej przyjściem?
Zaplanowana przez nas akcja górska z założenia ma mieć klasyczny przebieg. Tym samym więc pakujemy nasz sprzęt do samochodu i podjeżdżamy aż do klasztoru Cminda Sameba skąd zaczyna się właściwie każda wyprawa na Kazbek. Pierwotny plan, co prawda ambitnie zakładał początek trekkingu w momencie wyjścia z domu jednakże z racji faktu, iż trasę z Kazbegi do monastyru pokonaliśmy dwa dni wcześniej „na lekko” traktujemy ten odcinek jako zaliczony. Stąd też ostatecznie rezygnujemy z jego powtórzenia, oszczędzając tym samym siły na później. Choć klasztor jest praktycznie na wyciągnięcie ręki zanim do niego docieramy mijają trzy kwadranse. Powodem jest katastrofalny stan prowadzącej doń szutrowej drogi, na której dziury swą wielkością nierzadko przypominają leje po bombach. Tym większe jest więc nasze uznanie dla wszystkich kierowców, którzy z niezwykłą zręcznością potrafią pomiędzy nimi lawirować, dojeżdżając przy tym do celu bez żadnej awarii, wykonując podczas sezonu tę drogę pewnie kilkanaście razy dziennie o ile nie więcej.
W końcu dojeżdżamy na miejsce. Podczas drogi nie zauważamy nawet, że ołowiana kurtyna, która rano zakryła niebo niespodziewanie się rozstępuje, odsłaniając słońce wychodzące pomału znad strzelistego zbocza doliny, w której położone jest całe Kazbegi. W momencie robi się cieplej i optymistycznie. Słowem zaczyna się nam chcieć. Z nadzieją więc opuszczamy wygrzane wnętrze samochodu i żwawo ruszamy przed siebie.
Celem dzisiejszego etapu jest oddalone zaledwie o kilka kilometrów obozowisko o nazwie Saberdze. I gdyby wziąć pod uwagę wyłącznie dystans pomiędzy miejscem docelowym, a kościołem, pod którym zaczyna się ścieżka można by dojść do wniosku, że czekałaby nas przyjemna i niewymagająca wycieczka. Jesteśmy jednak w górach dlatego przy kalkulacji należy wziąć dodatkowo pod uwagę również przewyższenie, które pomiędzy oboma punktami wynosi około tysiąc metrów. Nie jest to być może specjalnie dużo, w szczególności po solidnej zaprawie, którą dostaliśmy na Elbrusie niemniej jednak ciężkie plecaki i tak robią swoje dlatego choć ścieżka dość łagodnie wspina się do góry dojście do celu zajmuje nam około cztery godziny. Trasa jednak jest dość widowiskowa szczególnie od momentu dotarcia na przełęcz Arsha (2920 m n.p.m.) skąd roztacza się wspaniały widok na Kazbek. To również punkt kulminacyjny większości jednodniowych wycieczek dlatego w momencie przekroczenia siodła na szlaku robi się zdecydowanie luźniej.
Stąd do celu jest już blisko. Nim jednak docieramy na miejsce zostaję zaczepiony przez Ukraińca, którego spotkałem jeszcze na Elbrusie. Jak się okazuje dwukrotnie. Pierwszy raz przy stacji Mir. Drugi natomiast ku mojemu zaskoczeniu podczas ataku szczytowego kiedy pozdrowiłem go pod osłoną nocy jeszcze na samym początku drogi. Rozmawiając pod Kazbekiem nie przypuszczamy nawet, że nasze drogi skrzyżują się raz jeszcze. Po raz kolejny w innym kraju...
Po krótkiej rozmowie ruszamy dalej, by zaraz po przekroczeniu strumienia dotrzeć w końcu do celu. Obóz znajduje się mniej więcej w połowie drogi między klasztorem Cminda Sameba, a stacją meteo dostępu, do której strzeże lodowiec. Osiągnięcie stacji, które de facto stanowi punkt rozpoczęcia większości ataków szczytowych jest więc możliwie w przeciągu jednego dnia dlatego większość grup nie zostaje w Saberdze na noc lecz kontynuje podejście. My zostajemy. Po drobnej modyfikacji planu tu bowiem jesteśmy umówieni z resztą grupy, która zgodnie z ustaleniami dociera punktualnie tuż przed zmrokiem. Wraz z nią docierają niestety również gęste chmury, które najpierw opanowują cała dolinę Kazbegi, by stopniowo wznosić się po stoku i w środku nocy połknąć w całości nasze namioty...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017