Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Tryptyk Kaukaski 2017    Kazbek cz.2
Zwiń mapę
2017
25
wrz

Kazbek cz.2

 
Gruzja
Gruzja, Kazbek
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2865 km
 
Wściekłe dudnienie kropel deszczu o tropik namiotu, które swą intensywnością tylko niewiele różni się od alianckich nalotów dywanowych, co jakiś czas wybudza mnie ze snu. Śpię więc płytko i bardzo niespokojnie, przewracając się przy tym, co jakiś czas z boku na bok. Nagle przy jednym z takich obrotów ręka, która akurat wystaje mi ze śpiwora ląduje w czymś, co swoją konsystencją i temperaturą przypomina wodę. Ponieważ jest jeszcze ciemno nie jestem w stanie określić czym rzeczywiście jest owa ciecz. Dochodzę jednak do wniosku, że musi to być albo herbata, która wylała się z niedokręconego termosu, bądź faktycznie cieknąca woda z jednej z plastikowych butelek. Spokojnie więc sięgam po czołówkę, której światło odsłania jednak mrożący krew w żyłach widok zrwyający nas w jednej chwili z nóg. Spoglądając bowiem na podłogę namiotu odkrywamy, że jest ona, co najmniej w połowie pokryta wodą, która musiała dostać się z zewnątrz. Biorąc pod uwagę nieustający deszcz od razu staje się więc dla nas jasne, że maty, na których śpimy niebawem przejmą funkcję tratew unoszących się we wnętrzu namiotu na wielkiej kałuży, która z każdą chwilą powiększa swoją ekspancję. Szybki rzut oka wystarcza, by stwierdzić, że puchowe śpiwory w dużej części są niestety nasiąknięte wodą tak samo zresztą jak plecaki i część ubrań. W dalszym ciągu jest jednak co ratować. Tylko w jaki sposób się tego podjąć skoro na zewnątrz jest jeszcze gorzej niż w namiocie? Próbujemy więc wycierać namokającą w zastraszającym tempie podłogę czymkolwiek, co mamy akurat pod ręką lecz bardzo szybko orientujemy się, że z góry jesteśmy skazani na druzgocącą porażkę. Bo choć wieczorem jak to zwykle mamy w zwyczaju starannie zabezpieczyliśmy namiot przed podtopieniem wykopane z jego każdej strony wcale nie płytkie przecież rowki okazały się niewystarczające i ustapiły pod naporem wody, która dzisiaj przypuściła zmasowany atak najpierw z powietrza, by następnie przejść do ofenswy z ziemi, tworząc sieć gęstych, wartkich strumieniów spływających po stoku.
Jedyną opcją w tej sytuacji pozostaje więc „przeprowadzka” do jednego z namiotów należących do reszty załogi oczywiście, o ile i ona nie została podtopiona. Ale nawet jeśli nie to w jaki sposób zmieścić się z naszych dobytkiem do „dwójki” bez przedsionka lub jeszcze lepiej „jedynki” bez narażania sprzętu pozostałych? I kiedy wydaje się, że sytuacja staje się niemal beznadziejna nagle doznaję olśnienia, przypominając sobie, że w pobliżu znajdują się przecież świeżo postawione fundamenty schroniska, które jak się dowiadujemy jeszcze będąc w Kazbegi w informacji turystycznej budują Szwajcarzy. Sądząc jednak po wątpliwej jakości podwalinie przyszłej budowli nie ma ona wiele wspólnego z osławioną w świecie niezawodnością i precyzją Helwetów. Niezależnie od tego fundament ma już zamontowaną podłogę, która opierając się kilkunastu wysokich finarach z powodzeniem może pełnić jednocześnie funkcję dachu, a cała kontrukcja sporych rozmiarów schronu. Nie tracąc więc ani chwili pakuję w pierwszej kolejności wszystkie suche rzeczy do pleacaka i uzbrojony w czołówkę biegnę do oddalonej o kilka minut drogi budowli po czym zostawiam rzeczy i wracam z powortem po kolejne. W ten sposób robię jeszcze kilka kursów dopóki całość naszego dobytku nie znajduje się pod dachem.
W międzyczasie przyłączają się do nas lokatorzy „dwójki”, u których jak się okazuje potop przybrał o wiele większe rozmiary w efekcie czego wodę z namiotu wylewają... kubkami. Jedynym ocalałym jest „jedynka”, która fakt wyjścia bez szwanku zawdzięcza dobremu położeniu. Jest bowiem postawiona na ledwo gołym okiem wzniesieniu, co jednak wystarcza, by nie zostać podtopionym.
Pomału nadchodzi dzień stopniowo odsłaniając scenerię, w której rozgrywa się nasz dramat. Rozglądając się dookoła ciężko jednak oprzeć się wrażeniu, że krajobraz jest zupełnie inny aniżeli jeszcze wczoraj. Biały puch nadał bowiem okolicznym szczytom z Kazbekiem na czele posępnego charakteru, który niczym nie przypomina wesołego oblicza góry skąpanej w promieniach słońca, które ją podczas naszego pobytu w Kazbegi nieustale oświetlały.
Złowieszcza sceneria spotęgowana ołowianymi chmurami, które zawisły nad nami nie wróży nic dobrego. Nie zmienia to jednak naszej determinacji w osiągnięciu dzisiejszego celu. Jest nim budynek opuszczonej stacji meteorologicznej schowany gdzieś wyżej w gęstym tumanie, który połknął całą okolicę. Na szczęście deszcz traci na sile odwrotnie proporcjonalnie do wiatru, którego zimne podmuchy przejmują funkcję ogromnej suszarki. Dzięki temu dość szybko udaje nam się przesuszyć cały namiot oraz przynajmniej w jakiś stopniu do względnego stanu używalności śpiwory i resztę mokrych ubrań. Ponieważ do całkowitego wysuszenia potrzebne jest słońce, którego dzisiaj jednak się nie spodziewamy postanawiamy wyruszyć w dalszą drogę, licząc, że dosuszymy się wewnątrz budynku stacji.
Początkowo ścieżka wspina się po ogromnej morenie, lawirując pomiędzy głazami, by ostatecznie kilkaset metrów przed lodowcem rozdzielić się na trzy odnogi, z których każda prowadzi w inną stroną. Mamy więc do wyboru niewygodny trawers po głazach moreny bocznej, kontynowanie marszu wzdłuż rzeki lodowcowej, którą kilkaset metrów dalej wypluwa lodowiec, bądź też wspinaczkę po wyrastajacym przed nami grzbiecie. Ostatecznie decydujemy się na ostatni wariant, który wnioskując po szerokości ścieżki i śladach zarówno ludzi jak i koni wydaje się być najbardziej uczęszczany.
I mamy rację. Po kilkunastu minutach docieramy bowiem do wspomnianej rzeki lodowcowej, po przekroczeniu której ogromny jęzor lodowca jest już na wyciągnięcie ręki. Lodowiec Gergeti, bo o nim mowa to ostatnia przeszkoda, która dzieli nas od celu. I choć jest on mocno uszczelniony i ze względu na ograniczoną do minimum widoczność musimy mocno lawirować w tym lodowym labiryncie jego pokonanie nie nastręcza większych problemów. Większym zmartwieniem są natomiast wiszące nad nami chmury, które z każdą chwilą wydają się być coraz cięższe od nagromadzonej w ich wnętrzu wody, by ostatecznie pęknąć pod jej wagą i tym samym dopełnić dzieła doszczętnie nas mocząc. Lecz kiedy to nastaje dość szczęśliwie jesteśmy już niemal na drugiej stronie lodowca skąd po stromym podejściu po kamienistym zboczu jego moreny bocznej docieramy w końcu do stacji meteorologicznej położonej na wysokości 3560 m n.p.m.
Nie zastanawiając się ani chwili przemoczeni wchodzimy od razu do środku przybytku. Wnętrze budynku nie wita nas jednak przyjemnym ciepłem. W zamian zostajemy podjęci stęchłym i nasyconym wilgocią zimnym powietrzem. Niezależnie od tego warunki i tak są tu lepsze aniżeli na zewnątrz dlatego w kontekście strat, które ponieśliśmy dzisiaj rano i podczas drogi zgodnie decydujemy się zostać tu przynajminiej na jedną noc. Meldujemy się więc u właścicieli schroniska; taką bowiem funkcję pełni obecnie budynek i po uiszczeniu 40 lari od osoby dostajemy wolny pokój, którego wnętrze oprócz odrapanych i zawilgoconych ścian wypełniają piętrowe prycze pokryte brudnymi materacami. Perspektywa rozbijania niedosuszonych namiotów i spania w mokrych śpiworach w objęciu przemoczonych ubrań i zabłoconych buciorów zasłania jednak zupełnie wszystkie „niedostatki” kwartery, którą dostaliśmy. My sami zresztą czujemy się dzięki temu zupełnie tak jakbyśmy tego dnia złapali „Pana Boga za nogi”.
Kapryśna pogoda, krótsze dni, dłuższe noce. Wszytko to powoduje wyraźne przerzedzenie namiotów w najbliższym otoczeniu budynku stacji, których ilość latem podobno nie pozwala nawet na znalezienie miejsca na swobodne wbicie do ziemi pojedyńczego śledzia. Dzisiaj natomiast pustych platform jest pod dostatkiem i tylko gdzieniegdzie zza przeciwwiatrowych murków wyłaniają się różnokolorowe kopuły namiotów, które niczym planety w układzie słonecznym okrążają położone w centralnym punkcie obozowiska skupisko żółtych „marabutów”, znad których głośno trzepocze na wietrze postawiona na wysokim maszcie polska flaga. Należy ona do stacjonującego tutaj już drugi rok z rzędu podczas sezonu (czerwiec – wrzesień) polskiego zespołu medycznego w ramach projektu „Bezpieczny Kazbek” którego zasadniczym celem projektu jest podniesienie poziomu bezpieczeństwa wszystkich turystów i wspinaczy odwiedzających Kazbek ze szczególnym uwzględnieniem rodaków, którzy niestety coraz częściej odgrywają główną rolę w wypadkach, które zdarzają się pod Kazbekiem.
Stąd też oprócz przeprowadzenia w ramach potrzeby akcji ratowniczych szczególnie istotnym zadaniem stacjonujących tu ratowników jest również prowadzenie akcji prewencyjnej. I choć obecność ratowników pod Kazbekiem jest głęboko uzasadniona zdarzającymi się tutaj nieszczęśliwymi wypadkami jak również zupełnym brakiem wyobraźni docierających tu turystów (stąd prewencja) – o czym opowiada nam jeden ze stacjonujących tutaj ratowników – to jednak w obecnej chwili Bezpieczny Kazbek niestety nie posiada na tyle znaczącego sponsora, by projekt mógł zmienić charakter wolontariatu i istnieje w zasadzie wyłącznie dzięki determinacji i poświęceniu małej garstki osób wielkiego serca i czynu. Fakt ten jednak zupełnie nie przeszkadza podjąć nas tak otwarcie i służyć bezinteresowaną pomocą podczas naszej obecności pod górą, że po prostu brakuje słów, by wyrazić za to wdzięczność. Korzystając więc z okazji chciałbym więc w tym miejscu raz jeszcze za wszystko serdecznie im podziękować w imieniu całej załogi.
Chłód poranka, który wkrada się bez żadnych przeszkód przez szpary w oknach, które swoją wielkością mogłyby śmiało konkurować z legendarnymi dziurami w serze szwajcarskim skutecznie wybudza nas ze snu zupełnie tak jak gdyby chciał nam zasygnalizować, że nadchodzi piękny dzień, którego po prostu nie można zmarnować. Bo rzeczywiście nawet brudne okno, przez które spoglądamy na zewnątrz nie jest w stanie wypłowieć intensywności błękitu nieba, który razi wręcz oczy i tym samym wspaniale uzupełnia się z nieskazitelną bielą okolicznych szczytów i rozlewającego się u ich podnóży ogromnego cielska lodowca Gergeti. I choć to wystarcza za motywację to jednak do wstania zmusza nas przede wszytkim bardziej przyziemna czynność – wysuszenie ubrań. Przez noc bowiem ani trochę nie przeschły, a wręcz przeciwnie odnosimy wrażenie, że ich stan zdecydowanie się pogorszył przez panującą w pokoju wilgoć. Tym samym więc wynosimy na zewnątrz nasz cały dobytek i rozkładamy go na kamieniach obok schroniska w międzyczasie rozbijając przy tym namioty. Dochodzimy bowiem jednogłośnie do wniosku, iż kolejne noclegi nie przyniosą ze sobą właściwie już żadnych wymiernych korzyści. Aura dopisuje dlatego nie trzeba wiele, by promienie słoneczne skutecznie rozprawiły się z panoszącą bezkarnie po naszych ubraniach wilgocią.
Chcąc w pełni wykorzystać piękną pogodę zgodnie z założonym wcześniej planem nie tracimy czasu i zaraz po wysuszeniu rzeczy wychodzimy na aklimatyzacyjną wycieczkę. Nie jest ona może specjalnie długa ani też nie wzbija się wysoko do góry niemniej daje możliwość dokładnego poznania przebiegu ścieżki, która zaraz po opuszczeniu stacji meteorologicznej wchodzi na ogromną morenę boczną lodowca i zaczyna lawirować pomiędzy rozsianymi gęsto głazami, szczelinami oraz szeregiem innych przeszkód. O zgubienie drogi wcale nie jest tu więc trudno tym bardziej, że atak szczytowy rozpoczniemy przecież pod osłoną nocy. Na szczęście dla nas jednak zasypany całkowicie po wczorajszych opadach śniegu szlak został przetarty przez niemiecką grupę wspinaczy, którzy nocą wyszli na atak szczytowy zakończony niestety jednak klęską ze względu na poślizgnięcie się jednego z członków i w konsekwencji upadek całeego zespołu kilkadziesiąt metrów pod wierzchołkiem. I choć, jak relacjonują już po przyjściu do schroniska upadek jest w pełni kontrolowany to jednak pozostawia na tyle głęboki ślad w ich głowach, że nie decydują się na drugie podejście, postanawiajac schodzić. Kazbek tego dnia nie jest więc specjalnie łaskawy. Jaki jednak nastrój będzie miał jutro? – zastanawiamy się po cichu. Dzisiejszej nocy przychodzi bowiem nasza kolej...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017