Szerokie i dość pustawe prospekty o przewidywalnym, prostopadłym układzie, dziesiątki podobnych sobie monumentalnych i przygnębiająco szarych gmachów rządowych, pomiędzy którymi tu i ówdzie wygląda zza rogów przygarbione i z każdym kolejnym rokiem coraz śmielej wypierane przez nowoczesność i jednocześnie dziesiętkowane przez starość przedwojenne pokolenie drewnianych domów w klasycznym dawno rosyjskim stylu będące prawdopodobnie ostatnim, żyjącym w mieście świadkiem październikowej rewolucji. I wreszcie wybudowane na przedmieściach z wielkim rozmachem i chyba jeszcze większym kiczem osiedla, które, stojąc zupełnie puste zdają się umierać jeszcze przed tym zanim zostały zamieszkane...
Bo Biszkek (do którego docieramy po locie z Istambułu) został najpierw całkowicie rozjechany przez nieliczący się z niczym socjalistyczny walec, który przejechał niegdyś przez miasto, by następnie po zmianie systemu zostać przyprawiony zdecydowanie za dużą szczyptą nowobogackiego stylu. Mdłego smaku nie poprawiła nawet realizacja śmiałych wizji każdych kolejnych rządów niepodległego już Kirgistanu będąca niestety niczym innym jak tylko nieudaną próbą zamaskowania brzydoty miasta poprzez nałożenie nań zbyt wyzywającego makijażu, który ostatecznie przyniósł efekt odwrotny od oczekiwanego.
Dlatego współczesny Biszkek zagranicznemu turyście ma niewiele do zaoferowania tak samo zresztą jak i dla Kirgizów, sądząc przynajmniej po wiejącym pustką wysadzanym sztucznymi drzewami centralnym placu, który nawet swoimi atrakcjami o mocno patriotycznym wydźwięku: trzepoczącą na wietrze ogromną flagą Kirgistanu oraz pomnikiem narodowego bohatera - Manasa nie jest w stanie przyciągnąć tutaj nikogo na dłużej niż jest to konieczne.
Niezależnie jednak od tego Biszkek stanowi doskonałą bazę wypadową do położonego zaledwie o godzinę drogi malowniczego parku narodowego Ala Archa jak również do drugiego na świecie pod względem wysokości położenia tektonicznego jeziora Issyk Kul. Z kolei ze względu na obecność w pobliżu największego w kraju międzynarodowego lotniska Biszkek pełni rolę obowiązkowego przystanku dla większości wypraw wysokogórskich, co sprawia, że widok zagranicznego turysty nie jest tu wcale rzadkością i tłumaczy również naszą obecność w mieście. I choć ciężko jest pisać o Biszkeku w jakichkolwiek superlatywych to jednak nasza wizyta ma w pewnym sensie również wymiar sentymentalny. To bowiem właśnie tutaj jedenaście lat temu po raz pierwszy zachłysnęliśmy się smakiem i zapachem Azji Centralnej, do której od wtedy zawsze tak chętnie wracamy.
Tym razem jednak w nieco innym charakterze dlatego po niezbędnych zakupach i krótkim spacerze, podczas którego okazuje się, że w zasadzie oprócz kilku niuansów oblicze miasta w ogóle się nie zmieniło rozpoczynamy ostatni etap podróży, którego celem jest już baza pod Pikiem Lenina...