Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Pik Lenina 2018    Obóz pierwszy...
Zwiń mapę
2018
16
lip

Obóz pierwszy...

 
Kirgistan
Kirgistan, Pik Lenina
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5378 km
 
Po dotarciu do obozu pierwszego Ziemia ponownie zatoczyła pełen obrót wokół własnej osi. Minął więc kolejny dzień, minęła kolejna noc. Innymi słowy minął pewien ułamek czasu, który dla wielu pogrążonych w codziennych schematach nie zapisał się w pamięci niczym szczególnym. My jednak byliśmy na wyprawie zdala od codzienności i chcieliśmy, by każdy kolejny dzień łącznie z tym był na swój sposób wyjątkowy dlatego nie tracąc czasu porankiem następnego dnia po dotarciu do jedynki wyszliśmy na wyjście aklimatyzacyjne, którego celem był Pik Juchina (5130m) - pozbawiony o tej porze roku w zasadzie jakichkolwiek trudności technicznych jeden z dziesiątek mu podobnych, porozrzucanych po całym Pamirze szczytów. Z racji faktu jednak, iż góruje on nad obozem pierwszym ów fakt wyróżnia go z pośród innych i sprawia, że cieszy się on dużą popularnością wśród tych wszystkich, którzy pretendują do zdobycia Piku Lenina, będąc doskonałym celem aklimatyzacyjnym.
Obóz pierwszy oprócz samej lokalizacji (namioty poszczególnych agencji turystycznych porozrzucane są tutaj po całej morenie lodowca) w zasadzie nie różni się zakresem świadczonych usług. W dalszym ciągu można tu dostać niemal wszystko (jest nawet WiFi i Party zone), z tym, że średnio o 5$ więcej w stosunku do base campu. Niemniej jednak i tutaj panuje ta sama zasada jak niżej: ceny tych samych produktów/usług mogą się znacząco różnić od siebie, choć że względu na znaczne odległości pomiędzy obozami poszczególnych agencji rzecz jasna jest niezmiernie ciężko o przeprowadzenie dokładnego rekonesansu cenowego.
Spoglądając z perspektywy obozu pierwszego na oddalony zaledwie o dwa kilometry ogromny masyw Piku Lenina można stwierdzić, iż do tej pory wyprawa miała charakter, co najwyżej górskiego trekkingu. Dopiero teraz, wkraczając na lodowiec nabiera ona cech wysokogórskiej ekspedycji. Niskie, przewiewne buty oraz sandały zastępują więc ciężkie buciory obowiązkowo okute rakami, a kije trekkingowe coraz częściej czekan.
Ścieżka za obozem wchodzi bowiem od razu na lodowiec, który dwa kilometry dalej wyraźnie się spiętrza, a ekspozycja stoku osiąga miejscami wartości rzędu 45 stopni. Takie nachylenie zbocza nie może pozostać bez wpływu na kondycję samego lodowca, który miejscami poprzecinany jest szczelinami, pokonanie których nie stanowi jednak większego problemu. Wyjątek stanowi słusznych rozmiarów rozpadlina, nad którą rozwieszona jest metalowa drabina spajająca dość stabilnie ze sobą jej przeciwległe brzegi. Wszystkim tym jednak, którzy nie są przyzwyczajeni do ekspozycji i obcowania z nadmiarem przestrzeni pokonanie tej przeszkody z pewnością zagwarantuje dużą dawkę mocnych wrażeń.
Lecz lodowiec pod wpływem ruchów grawitacyjnych pracuje nieustale, a silnie operujące na tej wysokości słońce nie tylko wytapia mosty śnieżne przewieszone nad szczelinami, ale również wpływa na statykę ogromnych mas śniegu zalegających na stoku, przez który poprowadzona jest ścieżka stąd też najbezpieczniej odcinek z obozu pierwszego do drugiego jest przechodzić nocą, kiedy tęgi mróz nawet latem tak samo jak mocny klei potłuczony porcelanowy wazon spaja że sobą wszystkie pęknięcia lodowca.
Wyjście w środku nocy to dla nas to jednak zbyt duże wyzwanie dlatego ostatecznie do drogi zbieramy się dopiero około czwartej nad ranem. Bo choć przewyższenie na tym etapie wynoszące prawie kilometr jest rzeczywiście imponujące to jednak dystans niespełna sześciu kilometrów, który mamy do pokonania w linii prostej już niekoniecznie, co jakoś specjalnie nie motywuje do rezygnowania z kilku dodatkowych godzin snu w ciepłym śpiworze.
Biorąc więc pod uwagę dzielącą nas odległość do dwójki jak również całkiem dobrą aklimatyzację na tym etapie wyprawy zakładamy, że do obozu drugiego dotrzemy nie później niż przed południem. I pewnie tak właśnie by się stało gdybyśmy tak jak większość pielgrzymujących do dwójki ludzi rozłożyli wniesienie całości naszego ekwipunku na dwie tury. A zatem aklimatyzacyjne weszli do obozu drugiego z pierwszą częścią, po czym zeszli z powrotem do jedynki i po krótkim odpoczynku ponownie weszli do dwójki tym razem już z resztą sprzętu i jedzenia. My jednak, chcąc uniknąć ponownego zejścia w dół cały sprzęt zabieramy od razu ze sobą na plecach. Na efekt takiej decyzji długo nie musimy czekać i już na początku podejścia spadamy na ostatnie miejsce w długim sznureczku wszystkich osób, które tego dnia wyruszyły do dwójki. Co więcej już niebawem zza grani całego masywu Piku Lenina wychodzi słońce, którego mordercze promienie oprócz tego, że wytapiają z nas stopniowo wszystkie siły to dodatkowo osłabiają mosty śnieżne nad szczelinami w efekcie czego przejście każdej kolejnej z nich zabiera coraz to więcej czasu, co ostatecznie wydłuża nasze przejście do dwójki z siedmiu do dwunastu godzin. Niezależnie jednak od niechlubnego rezultatu do celu docieramy szczęśliwi. Po pierwsze dlatego, że wspólna gehenna, którą przeżywamy od co najmniej kilkunastu godzin dobiega końca, po drugie, że docieramy cali i zdrowi i w wreszcie po trzecie, że nie musimy schodzić i ponownie pokonywać tej samej drogi z resztą ekwipunku, co przy prawidłowym przebiegu aklimatyzacji pozwoli nam zaoszczędzić przynajmniej trzy rezerwowe dni w przypadku ewentualnego załamania pogody i zwiększyć tym samym szansę wejścia na szczyt.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
robas
robas - 2018-08-06 09:47
świetna relacja, w myślach przeniosłem się z Wami na tą wyprawę
 
Visionaire
Visionaire - 2018-08-06 18:21
Dzięki :)
 
tealover
tealover - 2018-08-14 12:24
ja też!
 
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017