Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Pik Lenina 2018    Atak szczytowy cz. 2
Zwiń mapę
2018
21
lip

Atak szczytowy cz. 2

 
Kirgistan
Kirgistan, Pik Lenina
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5378 km
 
.. Bo jest nią tzw. "Nóż" - ostry niczym brzytwa odcinek grani. Takie przynajmniej obrazy kreśli mimowolnie moja wyobraźnia na myśl o tak groźnie brzmiącej nazwie. W rzeczywistości jednak legendarny "Nóż" to nic innego jak ciągnący się dwieście metrów, poczynając od wysokości 6600 metrów mocno eksponowany i wyraźnie zwężony fragment głównego grzbietu, który jednak z nożem nie ma nic wspólnego oprócz faktu, iż o tej porze dnia w całości pokryty zmrożonym śniegiem wspaniale lśni w promieniach słonecznych zupełnie niczym połyskujące w słońcu ostrze. I choć nie taki wcale diabeł straszny jak go malują znaczne nachylenie terenu sprawia, że przejście tego odcinka wymaga sporego nakładu sił, a podczas niesprzyjającej pogody ze względu na ekspozycję może być rzeczywiście niebezpieczne dlatego w najtrudniejszym fragmencie profilaktycznie została tu rozwieszona lina poręczowa.
"Nóż" naprzekór moim obawom pokonuję stosunkowo sprawnie, a przynajmniej sprawniej aniżeli idąca przede mną grupa, którą w końcu doganiam na jego "czubku" skąd roztacza się wspaniały widok na cały Pamir z dominującymi na pierwszym planie Pikiem Komunizma (7495 m) i Pikiem Korżeniewskiej (7105 m).
Spotkanie z Anglikami, bo takiej narodowości jest zespół, który udaje mi się dogonić, podnosi mnie mocno na duchu. Mam bowiem solidne obawy, zresztą jak się okazuje wcale niebezpodstawne, że nocna zamieć całkowicie zasypała ścieżkę na szczyt, przez co będzie ona zupełnie niewidoczna. I choć na tą okazję dobrze się przygotowałem, zabierając z domu GPS to ostatecznie... zapomniałem wziąć go ze sobą z obozu drugiego. Tym bardziej cieszy więc fakt, że od tej pory w stronę wierzchołka pójdę już wspólnie z „Wyspiarzami”, którzy choć nie mają ze sobą żadnej nawigacji to jednak zapewniają, że drogę mają mniej więcej przestudiowaną. Między innymi właśnie dlatego, chociaż jestem od nich szybszy, postanawiam kurczowo się ich trzymać, nie będąc bowiem pewien czy samodzielnie odnalazłbym właściwy wierzchołek na podszczytowym polu najeżonym, co najmniej kilkoma mu podobnymi wzniesieniami. Poza tym w grupie zawsze raźniej i bezpieczniej, choć na tym etapie nie przewiduję już żadnych problemów technicznych ani też w najbliższym czasie załamania pogody, sądząc przynajmniej po utrzymującym się przez cały czas błękitnym niebie, gdzieniegdzie tylko zmąconym niegroźnymi, białymi obłokami, które dryfując pode mną w powietrzu przypominają ogromne kry lodowe unoszone w oceanie przez prądy morskie.
Po pokonaniu "Noża" kontynuuję więc atak wspólnie z Anglikami, klucząc najpierw pomiędzy skalą grzędą, która wyrasta przed nami, by następnie przetrawersować łagodnie nachylony stok, który wyprowadza nas na kolejne i jednocześnie ostatnie już wypłaszczenie, powyżej którego góruje najeżona kamiennymi wzniesieniami grań, wśród których ukrywa się gdzieś główny wierzchołek Piku Lenina.
I choć obiektywnie rzecz biorąc nie może być on już daleko coraz wyraźniej czuję, że najzwyczajniej w świecie stopniowo ubywa sił. Zresztą nie tylko mi. Anglicy, których cały czas się pilnuję, raz po raz zmieniając się na prowadzeniu i niczym prekursorzy, wyznaczając dla naszych następców drogę też wyglądają na mocno zmęczonych, a do góry zdaje się przyciąga ich i mnie już tylko magia samego szczytu wygrywająca najwyraźniej z siłą grawitacji, która nie jest w stanie ściągnąć nikogo z nas w dół.
I kiedy mozolnie wyrywamy kolejne metry górze, z których po czasie zbierają się dziesiątki, a następnie... co najwyżej dwie może trzy setki, w oddali za nami niespodziewanie wyłaniają się dwie postacie, które z każdą chwilą nabierają coraz wyraźniejszych cech, by ostatecznie stanąć przed nami i okazać się dwójką irańskich alpinistów, którzy jednak tak jak nasza czwórka z powodu brak jakichkolwiek śladów jeszcze wczoraj ewidentnej ścieżki, stoją zdezorientowani nie będąc pewnymi, który z kilku wyrastających przed nami, tak samo wyglądających wzniesień jest rzeczywistym szczytem Piku Lenina. Szybko jednak okazuje się, że w kwestii wytypowania głównego wierzchołka na linii Wielka Brytania – Iran panuje pełna zgoda. Stąd też postanawiam swoje niczym niepodparte wątpliwości zostawić dla siebie i nie zakłócać wypracowanego konsensusu między przedstawcielami światowych mocarstw, obierając pokornie wybrany przez nich kierunek podczas zaledwie kilkudziesięciosekundowego rokowania... "pod szczytem".
Lecz już po kilkunastu minutach mozolnego podejścia okazuje się, że nawet najwięksi tego świata nie są nieomylni w swoich decyzjach. Wzniesienie, na które bowiem podchodzimy, choć pozornie wydaje się najwyższe spośród wszystkich nie jest jednak szczytem. I kiedy zastanawiamy się, które z pozostałych obrać za kolejny cel, jeden z Anglików niespodziewanie wysuwa teorię o tym, że sam wierzchołek podobno jest widoczny z obozu pierwszego. I nawet jeśli jest to tylko sprytna zagrywka „ku pokrzepieniu serc” to faktem jest, że innego punktu zaczepienia w tej chwili nie mamy. Co więcej takie założenie pozwala w łatwy sposób metodą dedukcji wskazać, o ile teoria Anglika jest rzeczywiście prawdą główny wierzchołek, którym musi być dość niepozorny kamienny kopiec znajdujący się całkowicie na skraju szczytowej kopuły. Tylko on bowiem nie jest zasłonięty przez inne mu podobne wzniesienia położone w głębi grzebietu. Stojąc jednak zupełnie w jej środkowej części uświadamiamy sobie, że do wzniesienia czeka nas długa droga, choć odległość między oboma wzniesieniami nie wynosi więcej niż dwieście metrów, z których jednak większość pod górę. Tak czy inaczej wciąż pełni nadziei w sukces nie zamierzamy rezygnować i powoli idziemy w kierunku nowo obranego celu. I słusznie. Wysiłek, który wkładamy w podejście tym razem nie idzie bowiem na marne i ostatecznie po niespełna ośmiu godzinach od wyjścia z obozu trzeciego docieram wspólnie z resztą międzynarodowej grupy do celu.
Co ciekawe, stojąc na szczycie Piku Lenina nikt z nas nie dostrzega obozu pierwszego, co jeszcze nie oznacza jednak, że z perspektywy jedynki wierzchołek nie jest widoczny. Zaintrygowamy tym tematem postanawiam więc to sprawdzić w drodze powrotnej.
Po kilku pamiątkowych zdjęciach, kilku spojrzeniach na okolicę i kilku łykach herbaty odzywa się w końcu głos rozsądku, który sugeruje jak najszybciej rozpocząć zejście. Powrót jest tym bardziej uzasadniony, że w odróżnieniu do tymczasowych współtowarzyszy zgodnie z ustaleniami z resztą mojej, pierwotnej załogi, którą wczoraj zostawiłem jeszcze dzisiejszego dnia muszę zejść do dwójki, na co będę potrzebować, co najmniej dodatkowe dwie może nawet trzy godziny. Stąd też nie tracąc czasu żegnam się że szczytem i resztą grupy, która najwyraźniej nie ma jeszcze wcale zamiaru powiedzieć "do widzenia Panie Lenin" po czym zaczynam zejście.
I dopiero teraz, podczas zejścia kiedy schodzi ze mnie całe napięcie, które stopniowo przeradza się w niebezpieczne rozluźnienie uświadamiam sobie jak bardzo jestem osłabiony. I nie jest to wcale fizyczne zmęczenie lecz początkowe stadium otępienia, na które składa się szereg przyczyn w tym przede wszystkim przegrzanie od palącego słońca i z z tym związane odwodnienie (do tej pory wypiłem niewiele więcej niż pół termosu herbaty), brak jedzenia jak również sama wysokość. Z drugiej strony fakt, iż jestem świadom własnego stanu dowodzi, że nie jest ze mną wcale najgorzej – dedukuję. Kluczem do bezpiecznego zejścia w dół jest więc utrzymanie cały czas pełnej koncentracji, którą jednak w przeciągu kilkunastu minut od rozpoczęcia zejścia udało mi już dwukrotnie stracić czego rezultatem było najpierw potknięcie się o własne raki, a następnie niekontrolowany poślizg. I choć nie był on niebezpieczny to jednak na tyle sugestywny w swojej wymowie, by w momencie przywrócić mnie do pionu z mocnym postanowieniem dalszej samokontroli. Od tego momentu więc wyraźnie zwalniam i staram się kontrolować swoje ruchy, co nie przychodzi jednak łatwo. Bo o ile udaje mi się przejąć stery nad własnym ciałem to zupełnie nie radzę sobie z głową, którą ni stąd ni zowąd opanowała natarczywa myśl, że zdobycie przeze mnie szczytu i wszystkie związane z nim dzisiejszego dnia wydarzenia nigdy nie miały miejsca i są tylko wytworem mojej wyobraźni. I jakkolwiek bym nie starał sobie udowodnić, że to, co się w tej chwili dzieje jest rzeczywistością i zdobycie szczytu jest faktem, oglądając podczas przerwy chociażby zrobione przez siebie podczas ataku zdjęcia to nawet one nie są w stanie uśpić tego natrętnego uczucia.
Zajęty wewnętrzną dysputą z samym sobą, której stawką jest własna wiarygodność, a także pewność i zaufanie do samego siebie nawet zauważam kiedy docieram do Noża". Z perspektywy jego czubka wygląda on znacznie groźniej aniżeli z dołu. Biorąc pod uwagę osłabienie postanawiam nie ryzykować i tym razem wpinam się profilaktycznie do poręczowej liny dzięki czemu pokonuję ten odcinek bez żadnych przeszkód. Stąd do trójki już niedaleko i długim zejściem, którego jedynym niebezpiczeństwem jest monotonia czeka mnie jeszcze... stumetrowe podejście z siodła do obozu, które w opinii wielu stanowi najtrudniejszą część całego ataku. I rzeczywiście nie mogę się z tym nie zgodzić. Pokonanie tego odcinka zajmuje mi bowiem prawie godzinę zanim docieram ostatecznie do obozu.
Lecz dla mnie to jeszcze nie koniec. Po dotarciu do trójki zbieram bowiem rzeczy, które zostały w namiocie i kontynuję zejście dalej do dwójki. Po drodze czeka mnie jednak mila niespodzianka w postaci widoku doskonale mi znajomych, zielonych namiotów rozbitych w wysuniętej dwójce...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
tealover
tealover - 2018-08-24 09:55
Właściwie to dlaczego nie wziałeś żadnej przekąski ze sobą?
 
Visionaire
Visionaire - 2018-08-24 10:31
Wziąłem, ale przez większość czasu jakoś nawet o tym nie myślałem. Poza tym kiedy się już w końcu tym zainteresowałem ciężko mi było cokolwiek przełknąć :)
 
robas
robas - 2018-08-25 20:49
gratulacje!!! - siedmiotysięcznik. szacun
 
Visionaire
Visionaire - 2018-08-29 11:45
Dzięki ;)
 
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017