Geoblog.pl    Visionaire    Podróże    Pik Lenina 2018    Z powrotem do... obozu trzeciego...
Zwiń mapę
2018
22
lip

Z powrotem do... obozu trzeciego...

 
Kirgistan
Kirgistan, Pik Lenina
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5378 km
 
Czas spędzony w podwyższonej dwójce po powrocie z ataku szczytowego to bez wątpienia jeden z najprzyjemniejszych momentów na całej wyprawie. Bezwietrze, namiot zamiast na śniegu rozbity na dużo cieplejszej ziemi, zupełny brak ludzi w promieniu setek metrów i wreszcie uwolnienie się od ciężkiego balastu negatywnych emocji będących wynikiem presji zdobycia wierzchołka, rozmiaru której nie byłem jednak aż do dzisiaj całkiem świadomy.
Wszystko to sprawia, że wreszcie mogę odetchnąć pełną piersią... częściowo też z powodu większej zawartości tlenu w powietrzu przynajmniej w stosunku do wyższych partii Piku Lenina, w których przez ostatnie dni przebywałem.
Z kolei fizyczne zmęczenie i wypełniony w końcu po brzegi żołądek niespecjalnie wyszukanym w smaku podwójnym liofilizatem powodują, że pierwszy raz, od co najmniej kilku dni zasypiam zaraz po tym jak wchodzę do śpiwiora, by obudzić się dopiero nazajutrz rano.
Lecz zdobycie szczytu nie jest równoznaczne z końcem akcji górskiej. Reszta grupy ma przecież wciąż podobne ambicje, a ja poczuwam się do obowiązku pomóc im je zrealizować.
Tym samym porankiem następnego dnia po ataku zamiast kontynuować zejście do obozu pierwszego obieram przeciwny kierunek i rozpoczynam trzecie z kolei podejście do obozu trzeciego. I choć niełatwo jest się zmobilizować i opuścić skąpany w słońcu wygodny przyczułek to ostatecznie po długich negocjacjach udaje mi się przekonać własne ciało do jeszcze jednego wysiłku.
Tym razem jednak w odróżnieniu do poprzednich wyjść do trójki, nie mając możliwości zostawienia depozytu zarzucam na plecy całość mojego ekwipunku, mając przy tym jednak spore obawy jak zareaguje na to moje ciało. Na szczęście nic niepokojącego się nie dzieje i po kilku minutach, które potrzebuję na rozruch ku mojemu zaskoczeniu mój organizm pracuje już na pełnych obrotach zupełnie tak jakby wczorajszy atak nigdy się nie wydarzył.
Dzisiaj jestem już jednak całkowicie pewien, że jest on faktem. Dręczące mnie bowiem mocno podczas wczorajszego zejścia wątpliwości wieczorem podrążyły się w wraz ze mną w głębokim śnie, by dzisiaj rano już się jednak nie obudzić. Tym samym wolny od natrętnych myśli mogę w tej chwili koncentrować się już tylko na wspinaczce i kontemplacji aspektu estetycznego, który za sprawą głównego celu wyprawy, skupiającego moją uwagę niczym soczewka światło, był on do tej pory głęboko schowany w cieniu całej góry. A ona sama jakby naprzekór prognozam w dalszym ciągu, lśniąc w promieniach słońca niczym gwiazda filmowa w reflektorach przyciąga lgnących do niej wspinaczy, z których pewnie żaden omamiony jej pięknem i majstatem nie zdaje sobie zupełnie sprawy z faktu, iż jest to zmyślnie zastawiona pułapka...
Tak samo zresztą jak my. Rozleniwiające słońce na tyle usypia bowiem naszą czujność, że podobną pogodę jaka panuje dzisiaj traktujemy niemal jako pewnik podczas zaplanowanego na jutrzejszy poranek ataku szczytowego. Bo góra nie zdradza swoich prawdziwych zamiarów nawet poźnym popołudniem kiedy wszyscy, zwabieni błękitem nieba rozbudzili już w sobie ogromne nadzieję porównanywalne niemal z pełnym przekonaniem, że zdobycie szczytu następnego dnia jest praktycznie formalnością.
Jak się ma jednak okazać góra ma całkowicie odmienne plany. Ni stąd ni zowąd bowiem późnym wieczorem, którego zaawansowane stadium pomału przepotwarza się w młodą noc, napływają ciężkie chmury zasłaniając jedna po drugiej oświetlające całą okolicę, niczym miejskie latarnie, migoczące na niebie gwiazdy. Co gorsza zrywa się również zimny wiatr, który oprócz chłodu przynosi ze sobą spore wątpliwości dotyczące porannego wyjścia. To jednak nie zmienia naszych planów, a my staramy się usunąć z nadzieją, że za kilka godzin kiedy wyjdziemy z namiotów będzie już zdecydowanie lepiej...
...Lecz nikt w magiczny sposób nie rozbija więc podczas nocy ołowianego pancerza, która przykrył całe niebo. Nikt też nie rozprawia się z mroźnym wiatrem przynoszącym ze sobą przenikający do kości ziąb, który mrozi całą nadzieję na przeprowadzenie ataku. Nie roztopia jej nawet częściowo podczas dnia słońce, którego promienie nie są w stanie przebić na wylot grubego cielska chmur, które w międzyczasie pod wpływem własnego ciężaru osiadło na całym masywie Piku Lenina.
W tej sytuacji nie widząc żadnych szans na najkrótszy nawet rekonesans po zanurzonej w gęstym mleku okolicy zapadamy w pewien rodzaj letargu trwający aż do samego wieczora, który jednak zamiast poprawy pogody przynosi tylko mocniejsze w stosunku do poprzedniej nocy porywy wiatru.
W międzyczasie uświadamiamy sobie również, że podczas dnia z obozu znika całkiem spora część rozbitych tu jeszce rano namiotów, co musi być wynikiem fatalnej prognozy pogody, według której podczas najbliższych dni będzie już tylko gorzej.
Biorąc pod uwagę czas, który mamy jeszcze w zanadrzu do dyspozycji powoli staje się dla nas jasne, że jeśli pogoda nie wyklaruje się naprzekór prognozie (co zresztą już tutaj się przecież zdarzało) w przeciągu dwóch dni przeprowadzenie próby ataku, szczytowego, nie wspominając już nawet o zdobyciu wierzchołka podczas tej wyprawy nie będzie już możliwe.
Kolejne godziny niestety tylko utwierdzają nas w tym przekonaniu. Huraganowy wiatr, który przetacza przez grań wychłodzone masy powietrza sprawia, że podczas nocy pomimo pancernych puchowych kurtek i równie ciepłego śpiwórów nieustale walczymy z marnym skutkiem z przenikającym bez problemu pod grubą warstwę, w którą jesteśmy zakryci zimnem. W związku z tym, że sytuacji wcale nie polepsza poranek kolejnego dnia połowa zespołu, do której należy między innymi moja osoba postanawia zejść do dwójki i poczekać tam jeden dzień na dalszy rozwój sytuacji...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Visionaire
Tomasz Kik
zwiedził 13% świata (26 państw)
Zasoby: 250 wpisów250 107 komentarzy107 1577 zdjęć1577 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.04.2018 - 04.08.2018
 
 
11.09.2017 - 06.10.2017