Pociagiem przez Taszkient, z ktorym ostatecznie zegnamy sie docieramy do Angrenu, malej, gorskiej miejscowosci bedacej baza wypadowa do Kotliny Ferganskiej. Stad wynajeta taksowka, malownicza, gorska serpentyna, pokonujac przelecz Kamczik o wysokosci 2267m n.p.m jedziemy do Kokandu, miasta polozonego w samym centrum kotliny.
Poniewaz jest juz stosunkowo pozno, a za nocleg w miescie, ktore nie ma wiele do zaoferowania nie usmiecha nam sie placic noc zamierzamy spedzic na jego obrzezach, by nastepnego dnia zlapac poranny autobus do Andijonu, celu naszej podrozy do Kotliny Ferganskiej.
W zwiazku z powyzszym noclegu szukamy w bezposrednio do miasta przyleglej wiosce o nazwie Kata - Turk, skad nie powinnismy miec juz zadnego problemu z wydostaniem sie do centrum Kokandu.
Sprawa rozbicia namiotow okazuje sie jednak trudniejsza niz przypuszczamy. Pytajac bowiem po gospodarstwach o mozliwosc ich postawienia po pewnym czasie dochodzimy do wniosku, ze mieszkancy wioski wcale nie palaja na nasz widok specjalnym entuzjazmem, a dodatkowo kompletnie nie znaja jezyka rosyjskiego, co wydaje sie nam niemalym ewenementem.
W pewnym momencie podchodzi do nas mowiacy po rosyjsku, dobrze ubrany mezczyzna, na pierwszy rzut oka wygladajacy na wysoko postawiona persone w wiosce. W czasie rozmowy z nami sugeruje rozbicie namiotow poza granicami wioski, gdzie jak twierdzi jest doskonale ku temu miejsce. Zgodnie z jego rada udajemy sie we wskazanym kierunku. Podczas marszu zaczyna jednak mocno padac dlatego nie zwazajac na wskazowki spotkanego czlowieka skrecamy w pierwsza ulice i szybko rozbijamy namioty na lace, nie pytajac przy tym o zgode jej wlasciciela.
Po przejsciu ulewy, wychodzac z namiotu nie wierzymy wlasnym oczom. Marihuana!!! W poblizu namiotow, na polu, wszedzie dookola. W momencie wszystko staje sie jasne. W lokalny biznes prawdopodobnie zamieszana jest cala wioska, ktory stanowi glowne zrodlo dochodu jej mieszkancow. Dlatego nikt tutaj nie zyczy sobie rozglosu za sprawa obcych, a juz napewno zagranicznych turystow, dla ktorych uprawa marihuany jest ogromna ciekawostka lub wrecz atrakcja turystyczna, o ktorej mozna opowiadac kazdemu przypadkowo napotkanemu czlowiekowi. A to z kolei napewno nie sluzy interesom lokalnego bossa, ktorym jak podejrzewamy jest dobrze ubrany mezczyzna, ktory "zyczliwie pomagajac" nam w chytry sposob chcial jak najszybciej sie nas pozbyc.
Nasze przypuszczenia zreszta szybko potwierdzaja sie za sprawa wlasciciela laki, ktory oznajmia nam, ze nastepnego dnia skoro swit musimy opuscic jego pole z przyczyn jednak kompletnie dla nas nie zrozumialych. W nocy dodatkowo nioczekiwana wizyte sklada nam trojka umundurowanych funkcjonariuszy tutejszej ochrony zywo nami zainteresowanych, czestujac przy okazji swiezo upieczonym baranem. Ten gest jednak jest tylko pretekstem do sprawdzenia czy wszystko w porzadku z interesem, a my na bazie podobnych doswiadczen wyniesionych w czasie poprzedniej wyprawy do Kirgistanu przezornie udajemy niczego nieswiadomych, zblakanych turystow.
Na szczescie reszta nocy uplywa spokojnie, co pozwala nam wczesnym rankiem opuscic wioske Kata - Turk, a nastepnie bez problemu zlapac autobus do Andijonu, ktory o dziwo bez zadnej awarii dowozi nas po kilku godzinach na miejsce.