Granice z Kirgistanem przekraczamy w Khanabadzie. Wszystko przebiega szybko i sprawnie, w glownej mierze dlatego, ze celnicy nie pytaja nas o rzekomo obowiazkowa registracje, czyli kwitki wystawiane przez hotele lub lokalna milicje potwierdzajace pobyt w danym miejscu. Zamiast tego przejawiaja wyrazne zainteresowanie zawartoscia naszych plecakow, pytajac o ceny i przeznaczenie poszczegolnych elementow naszego wyposazenia, co przyjmujemy z zadowoleniem, bowiem nocujac przez wiekszosc dni pod namiotem nie bardzo mamy sie czym pochwalic w kwestii meldunku, co normalnie mogloby oznaczac niemale klopoty. W zwiazku z tym przy odprawie oddajemy tylko wypelnione zaraz po wjezdzie do Uzbekistanu deklaracje celne, ktore oprocz wiz sa jedynym wymaganym dokumentem.
Po drugiej stronie granicy, nie tracac czasu szybko lapiemy taksowke, ktora jedziemy do oddalonego o 20 km Dzalal - Abadu, gdzie spedzamy noc tradycyjnie pod namiotami na peryferiach miasta.
Na miejsce biwaku obieramy tym razem sad blizej nieokreslonych owocow cytrusowych polozony na wzgorzu, skad rozposciera sie wspanialy widok na osniezone wierzcholi gor, u stop ktorych jest ono polozone. Poniewaz nieopodal sadu znajduje sie sanatorium przy okazji korzystamy z nieograniczonego dostepu do ujecia wod mineralnych, z ktorych slynie Dzalal - Abad.
Nazajutrz, slonecznym porankiem po kapieli w mineralnych wodach szybko zwijamy namioty i kierujemy sie w strone centrum, gdzie po wymianie pieniedzy w kantorze udajemy sie na pobliski bazar w celu chyba bardziej ich wydania anizeli realnej potrzeby zrobienia zakupow. Nie mniej jednak orientujemy sie cenach, ktore na pierwszy rzut oka wydaja sie porownywalne z Uzbekistanem, co dobrze wrozy naszym budzetom. Biorac to za dobra karte w dobrych nastrojach opuszczamy bazar i idziemy na dworzec autobusowy skad odjezdzamy juz do Arslanbobu, pierwszego przystanku na trasie naszej podrozy po Kirgistanie.