Zapuszczona stacja beznzynowa polozona na skrzyzowaniu drog biegnacych do Chin i Tadzykistanu to bez watpienia newralgiczny punkt osady Sary - Tash. Tutaj toczy sie w zasadzie cale zycie towarzyskie wioski. Kazdego ranka bowiem miejsce to pelniac role przystanku autobusowego skupia jej mieszkancow oczekujacych na transport do Osz. Z kolei wieczorem stanowi punkt schadzek mlodziezy oraz wszystkich tych udajacych sie do pobliskiej spelunki w celu konsumpcji trunkow wysokoprocentowych, od ktorych nikt specjalnie tu nie stroni. Dlatego my naszym nieoczekiwanym przybyciem w to miejsce bedacym najlepszym z mozliwych do zlapania transportu w strone Chin wzbudzamy niemala sensacje wsrod mieszkancow wioski.
Poniewaz bezposredni autobus z Osz do Kaszgaru kursuje tylko raz w tygodniu, dodajmy jednak, ze w blizej niesprecyzowany dzien, a jego cena nie jest naszym zdaniem jakos specjalnie atrakcyjna, nie majac wiekszego wyboru transport do granicy organizujemy na wlasna reke.
Stojac na rozstaju drog, z ktorych nasza tylko utwardzana, pelna dziur i wybojow cierpliwie czeka na lepsze czasy, ktore niebawem maja nadejsc za sprawa modernizujacych ja na wczesniejszym odcinku Chinczykow, o dziwo nawet tu tanszej sily roboczej od Kirgizow szybko orientujemy sie na podstawie natezenia ruchu, ze owe skrzyzowanie moze okazac sie nieco dluzszym niz planujemy przystankiem na naszej drodze do Chin. Przypuszczenia potwierdzaja niestety miejscowi, informujac nas, ze ruch w strone granicy na dobre zacznie sie dopiero wczesnie rano, dzisiaj bowiem w wypadajaca akurat tego dnia niedziele granica jest zamknieta.
W tej sytuacji, biorac pod uwage dodatkowo i tak juz stosunkowo pozna pore postanawiamy zaczac poszukiewania miejsca na nocleg, ktorym po wielu zawirowaniach w rezultacie okazuje sie wspomniana wczesniej spelunka, ktorej wlascicielka oddaje nam do dyspozycji swoj pokoj, uswiadamiajac przy tym, ze lokal bedac czynnym do ostatniego klienta, nie jest zdecydowanie najlepszym miejscem na odpoczynek, co nam jednak zupelnie nie przeszkadza. Dach nad glowa to w tej chwili wszystko, co nam potrzeba. Wszystko, bowiem wczesniejsza zupelnie przypadkowa rozmowa z kierowca bedacego w calkowitej rozsypce Kamaza przynosi niespodziewanie propozycje zabrania nas do granicy nastepnego dnia, za calkiem przystepna cene. Radzi z takiego obrotu sprawy udajemy sie do naszej spelunki, nie do konca jednak, dajac wiare slowom kierowcy, widzac stan techniczny maszyny, ktory w tej chwili w nieczym nie przypomina samochodu.
Noc zgodnie z lojalnym ostrzezeniem wlascicielki spelunki do najspokojniejszych napewno nie nalezy. Powodem jak latwo sie domyslic sa balujacy tu praktycznie do bialego rana miejscowi, ktorych szampanskie nastroje mimo, ze temperowane nieco przez wlascicielke lokalu nie pozwalaja na spokojny sen.
Kolejnego dnia zgodnie z obietnica, punktualnie o umowionej porze pod stacje benzynowa podjezdza ogromny Kamaz, ktorym po zaladowaniu plecakow opuszczamy wioske Sary - Tash, kierujac sie w strone granicy, powoli zegnajac sie tym samym z Kirgistanem.
Pomimo, ze do celu dzieli nas zaledwie 70km odcinek ten pokonujemy w przeciagu kilku godzin. Wyboista, ale przede wszystkim przepadzista droga nie pozwala rozwinac skrzydel naszemu Kamazowi, choc trzeba przyznac, ze niektore manewry kierowcy jednoznacznie swiadczace o jego duzym doswiadczeniu wzbudzaja w nas podziw, dodajac przy okazji kolejnych smaczkow wyjatkowo malowniczej drodze wijacej pomiedzy stokami zwezajacej sie stopniowo Doliny Alajskiej.
Po kilku godzinch jazdy kierowca delikatnie zwalnia. To miejscowosc Nura, a scislej rzecz ujmujac jej zgliszcza. Jeszcze rok temu miasteczko tetniace zycie, dzsiaj powoli wstaje na nogi po kataklizmie w postaci trzesienia ziemi, ktore je nawiedzilo, zasypujac zywcem 75 ludzkich istnien. Mijamy cmentarz, wyraznie widac, nowo powstaly. Kierowca hamuje. Pelen powagi odmawia w swoim jezyku modlitwe w holdzie tym, ktorym sie nie udalo... z wyrazami szacunku dla 75 ofiar, ktorych zupelnie nie zna...Jedziemy dalej. Widok za oknem samochodu szokuje. Przypomina wielkie smietnisko, w srodku ktorego stoja sklecone namioty ze wszystkiego, co jest pod reka. Wydaja sie wszystkim, co pozostalo tym ludziom. Z drugiej strony osiedle namiotow i zbiorowisko koczujacych tu ludzi to wyraz determinacji i checi przetrwania,a takze szybkiego powrotu do normalnosci w obliczu tragedii, ktora ich dotknela.
W koncu mijamy osade. Obraz dramatu jednak pozostaje. Pograzeni w zadumie, pochlonieci wlasnymi myslami nie zauwazamy momentu, w ktorym dojezdzamy do granicy o czym niespodziewanie informuje kierowca, uwalniajac nas tym samym od przygnebiajacego widoku, ktory pozostal w naszych glowach.
Po wyladowaniu plecakow szybko udajemy sie w strone przejscia, chcac jak najszybciej uporac sie z ta ostatnia przeszkoda stojaca na drodze do Chin. Kirgjska odprawa okazuje sie tylko formalnoscia czego zdecydowanie nie mozna powiedziec o chinskiej, ktora zabiera nam sporo cennego czasu, rozbudzajac w nas jednoczesnie spore obawy przed odnalezieniem sie w tutejszej rzeczywistosci. W koncu jednak po wypelnieniu niezliczonej ilosci kwitkow oraz przejsciu obowiazkowego badania temperatury i pobieznych ogledzin lekarza meldujemy sie w Chinach, gdzie mimo, ze tylko kilkset metrow od Kirgistanu zaczyna sie nagle zupelnie inny swiat, z ktorym juz wiemy bedzie nam dane stoczyc niemaly boj. W zwiazku z tym czym predzej organizujemy transport do Kaszgaru, nie wiedzac nawet czy cena, ktora placimy jest adekwantna do odleglosci, ktora pokonujemy. Szczesliwie jednak w srodku nocy dojezdzamy do przedmiesc Kaszgaru, gdzie pomiedzy polami rozbijamy namioty, traktujac dotarcie w to miejsce w kategoriach sukcesu, z niepokojem jednak patrzac na zblizajacy sie kolejny dzien, w ktorym bedziemy zmuszeni zmierzyc sie z pierwszym duzym miastem podczas naszej dlugiej i zawilej podrozy po Chinach.