Ciagnace sie nieprzerwanie od kilku godzin jalowe pustkowia za oknami autobusu napewno nie podnosza atrakcyjnosci drodze, ktora jedziemy. Pewnie wlasnie dlatego kierowca, widzac znudzone twarze pasazerow decyduje sie urozmaicic dluzaca sie podroz, wlaczajac druga czesc kultowej Epoki Lodowcowej. Pomysl szybko okazuje sie strzalem w dziesiatke, film bowiem abosorbuje uwage wszystkich podroznych lacznie z nami, zrwywajacych boki ze smiechu za sprawa chinskiej wersji jezykowej filmu ogladanego zreszta w dosyc nietypowej, bo przeciez polpustynnej scenerii.
Tym sposobem w koncu docieramy do Yechengu. Jego industrialny charakter zwiazany z obecnoscia wielu nierzadko podupadlych juz zakladow przemyslowych i fabryk oraz ciagnacych sie przy glownej drodze az po horyzont warsztatow samochodowych i ogromnych parkingow dla ciezarowek robi na nas przgnebiajace wrazenie. Miedzy innymi dlatego miasto zamierzamy opuscic jak najszybciej, nie potrafiac zlapac oddechu w jego przytlaczajacej, gestej atmosferze.
Z dworca autobusowego, lapiac tuk - tuka, charakterystyczny dla tej czesci Azji, lokalny srodek transportu, bedacy w zasadzie zmotoryzowana wersja rikszy przenosimy sie na drugi kraniec Yechengu - wylot drogi bezposrednio prowadzacej do Tybetu.
Poniewaz cena biletu autobusowego z Yechengu do Ali, tybetanskiego miasteczka polozonego u celu naszej podrozy wynosi 1000 RMB, co odpowiada mniej wiecej 150$, a na taki wydatek pozwolic sobie nie mozemy, zamierzamy korzystac wylacznie z autostopu, a wiec zgodnie z definicja bezplatnej uslugi transportowej. Zreszta jak sie pozniej dowiadujemy z rozmowy z kierowca takiego autobusu brak pozwolen na wjazd do Tybetu zupelnie wyklucza mozliwosc takiej podrozy jakimkolwiek publicznym srodkiem transportu.
Wspomniane dokumenty dodatkowo skrupulatnie sprawdzane sa na polozonych po drodze trzech posterunkach kontrolnych. Dwoch policyjnych, jednym wojskowym, jak podejrzewamy najpilniej strzezonym. Dotychczas dla zlapanych turystow konsekwencje braku dokumentow zwiazne byly glownie z uiszczeniem stosownej kary finansowej, bedacej paradoksalnie przepustka do kontynuuowania podrozy. W skrajnych przypadkach konczylo sie aresztem, a w rezultacie deportacja do najblizszego miasta polozonego poza obszarem Tybetu.
Po olimpiadzie jednak przepisy ulegly znacznemu zaostrzeniu o czym niejednokrotnie czytamy w internecie jeszcze przed wyprawa. Potwierdzaja to rowniez uzyskane w Kaszgarze przez Igora informacje. Dlatego stojac na drodze zwroceni w strone Tybetu do konca nie jestesmy pewni czego tak naprawde mozemy sie spodziewac.
Mamy jednak swiadomosc, ze gwarancja dotarcia pod Mount Kailash jest bez watpienia omijanie szerokim lukiem wszystkich trzech posterunkow, co zreszta stanowi taktyke wiekszosci turystow usilujacych nielegalnie dotrzec do Tybetu. Dodajmy jednak stosunkowo skuteczna.
W zwiazku z powyzszym trase podrozy dzielimy na trzy etapy. Znajac dokladna lokalizacje trzech posterunkow zamierzamy wysiadac w pewnej odleglosci od nich, by nastepnie pod oslona nocy gorami niepostrzezenie omijac przyczolki wroga.
Dzisaj jednak za sprawa zblizajacego sie juz wieczoru planujemy dotrzec wylacznie do pierwszego z nich znajdujacego sie kilka kilometrow za rogatkami miasta. By nie tracic czasu, po glebszym zastanowieniu decydujemy sie na taksowke, ktorej kierowcy tlumaczymy na migi, o co nam chodzi.
Po chwili, siedzac juz w srodku przygotowani do drogi, trzeba przyznac nerwowo oczekujac zblizajacej sie konfrontacji z nieznanym nie przypuszczamy, ze opozni ja kierowca, beztrosko informujac, ze wlasnie zatrzasnal kluczyki auta w bagazniku wraz z naszymi plecakami. Na pierwszy rzut oka sprawa wyglada fatalnie. Proba dotarcia do kluczykow przez tylne siedzenie konczy sie niepowodzeniem. Z kolei podwazenie bagaznika nozem rowniez nie przynosi spodziewanych efektow. Zrezygnowani siadamy w cieniu drzew, oddajac chyba juz zupelnie inicjatywe losowi, nie widziac obecnie wyjscia z tej niecodziennej sytuacji. Na szczescie po chwili nieoczekiwanie podchodzi do nas kierowca, ktory w tylko sobie znany sposob wyjmuje kluczyki, dumnie prezentujac przed nami zgube. Tym sposobem w koncu ruszamy.
Kilka, kilkanascie pokonanych kilometrow. Posterunku jednak, jak nie bylo tak nie ma. Czyzby zlikwidowany? Moze przeniesiony? Zdezorientowani spogladamy na mape. Postanawiamy jechac dalej do kolejnej wioski. Tutaj spedzamy noc w polu kukurydzy. Wstajemy wczesnie rano. Po nocnej naradzie i dokladnej analizie opisow z przewodnikow i internetowych relacji zgodnie dochodzimy do wniosku, ze posterunek musi byc juz dawno za nami, lub co bardziej prawdopodobne zostal zlikwidowany lub przeniesiony.
Kolejny, tym razem wojskowy powinien znajodowac sie dopiero za wioska Mazar, a wiec w odleglosci 250 km od miejsca, w ktorym obecnie sie znajdujemy. Taka lokalizacja sprawia, ze w przypadku niepowodzenia opracowujemy wariant alternatywny, ktorym jest trekking pod K2 znajdujacym sie okolo 30 km na poludnie od wspomnianej wioski Mazar.
Po szybkim sniadaniu, zebraniu namiotow oraz otrzepaniu sie z piachu, przed ktorym niesposob sie uchronic wracamy na szose. Tu po chwili zatrzymujemy duzego pick up'a.
Poniewaz w srodku nie ma miejsca wrzucamy plecaki na pake, nastepnie samych siebie i ruszamy w droge. Po kilku kilometrach gladki asfalt ustepuje miejsca wyboistej, gruntowej drodze, co drastycznei obniza komfort podrozy tym, dla ktorych zabraklo miejsca w srodku samochodu. Niewygode rekompensuja jednak rosnace doslownie w oczach gory oraz malownicza, kreta droga pnaca sie na ponad trzystysieczna przelecz.
Waska szosa, wyprzedzane ogromne ciezarowki, kilkusetmetrowe urwiska wreszcie zbyt brawurowa jazda kierowcow, lacznie z naszym, do ktorej prawdopodobnie nie przywykne nigdy uzmyslawiaja, ze w tym momencie nasze zycie zupelnie nie zalezy od nas samych. Pozbawiony kontroli nad wlasnym losem chyba dlatego zupelnie obojetny na czesto podbramkowe moim zdaniem sytuacje, do ktorych dopuszcza kierowca pick up'a koncentruje sie na niesamowitych widokach, ktore nas otaczaja.
W koncu osiagamy przelecz. Po drugiej stronie nagle wylaniaja sie potezne, osniezone iglice jakze odmienne, od tych ktore podziwiamy podzas trekkingu w Pamirze. To Karakorum.
Niestety nieprzygotowani do jazdy w takich warunkach, ubrani tylko w koszulki i krotkie spodenki szybko odczuwamy nagla zmiane warunkow atmosferycznych. Gwaltowny spadek temperatury sprawia bowiem, ze marzniemy, a dodatkowo porwisty wiatr, oprocz tego, ze poteguje uczucie zimna unosi w powietrzu tumany kurzu, ktorego mamy pelne usta. Dlatego walka z pogoda uniemozliwia dalsze podziwianie gor Karakorum, ktore niespodziewanie wyrosly przed nami.
Jazda w takich warunkach trwa jeszcze poltorej godziny zanim docieramy do Kudi gdzie wysiadamy. Ta osada bedaca wlasciwie ogromnym warsztatem oraz jednoczesnie parkingiem dla przejezdajacych tu ciezarowek. Tutaj po drobnych zakupach, ku naszemu zaskoczeniu w calkiem dobrze wyposazonym sklepie udajemy sie na kraniec miasteczka w celu zlapania dalszego transportu do wioski Mazar, do ktorej dzieli nas obecnie juz tylko 70 km.
Jakze jestemy zaskoczeni kiedy naszym oczom za zakretem drogi ukazuje nagle ukazuje sie wojskowy punkt kontrolny usytuowany pomiedzy pionowymi scianami waskiej doliny. Nie majac wyboru zauwazeni bowiem przez zolnierzy pewnym krokiem idziemy w strone posterunku, specjalnie jednak nie liczac na nic, co umozliwiloby pokonanie tej nieoczekiwanej przeszkody, ktorej kompletnie tutaj sie nie spodziewamy. Nasze przypuszczenia niestety szybko potwierdza komendant posterunku, pozostajac nieugietym na podejmowane przez nas wszelkie proby negocjacji oraz lapowkarskie propozycje. Zamiast tego odsyla nas do autobusu jadacego akurat do Yechangu, z czego jednak unoszac sie duma rezygnujemy. Nie widzac mozliwosci obejscia posterunku z powodu gestej sieci zasiekow oraz stromych, kruchych scian doliny a takze po jednoglosnej odmowie wszystkich pytanych kierowcow ciezarowek, co zreszta jednoznacznie dowodzi surowych restrykcji nalozonych na osoby przewozace nielegalnie turystow podejmujemy trudna decyzje o odwrocie. Szybko lapiemy ciezarowke, ktora opuszczamy wedlug naszej opini nowo powstaly posterunek, ktory jak podejrzewamy bedzie stanowil zapore nie do przejscia dla wielu z nas, ktorym skromne zasoby portfela zamykaja ostatecznie droge do Tybetu.