Wszystko na tym świecie ma swój początek i kres. Nie inaczej jest z naszym trekkingiem pod Kawa Karpo dlatego przychodzi w końcu taki moment, w którym i nam pozostaje już tylko pożegnać się z górami Tybetu i ruszyć w dalszą drogę. Opuszczamy więc z lekkim smutkiem bajkowe królestwo Shangri – La desperacko łapiąc wzrokiem roztaczające się za oknami autobusu krajobrazy. W ten sposób staramy się zapamiętać zapach i smak tego miejsca. Bo kiedy i jeśli w ogóle dane nam będzie odwiedzić je ponownie? Podróż powrotna, której w zasadzie jedynym choć istotnym mankamentem jest przeciekający dach autobusu po kilkunastu godzinach wreszcie dobiega końca. Zajmując miejsca na górnych leżankach początkowo przykryci jeszcze tylko wilgotną pościelą nie odczuwamy większego dyskomfortu. Grunt, że jedziemy. W tych stronach ów fakt można śmiało traktować w kategoriach sukcesu bowiem nigdy do końca nie wiadomo czy autobus, na który właśnie czekamy w ogóle dotrze, a jeśli tak to czy pojedzie w dalszą drogę. Po dotychczasowych, najrozmaitszych doświadczeniach związanych z transportem w Azji, których było przecież bez liku z niemałym zdziwieniem dochodzimy do wniosku, że nasz margines tolerancji i cierpliwości w tej materii bądź co bądź stosunkowo wąski obecnie uległ znacznemu poszerzeniu. Nie zwracamy dlatego większej uwagi na nieco dziurawy dach, przyjmując tą drobną niedogodność po prostu do wiadomości. Kiedy jednak zupełnie nieoczekiwanie deszcz przybiera na sile pokapująca do tej pory leniwie tu i ówdzie z przegniłego dachu woda znienacka zmienia się w duże strugi zażarcie atakujące pościel, mocząc ją po chwili doszczętnie, a zaraz po niej nasze świeże, pachnące ubrania dodajmy założone specjalnie na podróż. Na domiar złego dramaturgii sytuacji dodaje kierowca, który jak to zwykle tutaj bywa oczywiście nie może nie mieć sporego opóźnienia, bezlitośnie przedłużając w ten sposób nasze męki. Z tego też powodu czas wlecze się niemiłosiernie wolno, a wspomniane wcześniej nieskończone wręcz pokłady cierpliwości, z których jeszcze przed kilkoma chwilami jesteśmy niezmiernie dumni w ekspresowym tempie topnieją w oczach. Dzisiaj jednak nic nie jest w stanie nas złamać. Świadomość zbliżającego się wielkimi krokami kilkudniowego wypoczynku to panaceum na wszelkie rozterki i problemy. A to sprawia, że pomyślnie przechodzimy kolejną próbę, którą zgotował nam los i mimo, że całkowicie przemoknięci w dobrych humorach dojeżdżamy w końcu do pierwszego z trzech miast położonych w środkowej części prowincji Yunnan, krainie słynącej nomen omen z uprawy herbaty. Jesteśmy jednak już na tyle późno by o znalezieniu jakiekolwiek tym razem już nie przeciekającego dachu nad głową w momencie zapomnieć. Ulewnie padający deszcz tej nocy nie pozostawia w zasadzie wyboru…tym dziwnym zbiegiem okoliczności przedłużamy więc nasz pobyt w autobusie do rana, w którym pozwala nam zostać jego kierowca chyba w ramach rekompensaty za mocno spóźniony kurs. O spokojnej i wygodnej nocy oczywiście nie może być mowy nie mniej jednak lepsze to niż nocleg na powietrzu w strugach deszczu. Tu przynajmniej pada nieco mniej…