Podróż autobusem trwa godzinę. W tym czasie mimo, że nie grzęźniemy specjalnie w ulicznych korkach nie udaje nam się wyjechać nawet spoza…centrum miasta. Oprócz tego sami chyba nie do końca wiedząc dokąd tak naprawdę jedzie autobus postanawiamy wysiąść przy Placu Tiananmen choć według naszych przypuszczeń nie powinniśmy byli w ogóle znaleźć się w tym miejscu. Ale jesteśmy. A ponieważ stanowi ono doskonały punkt orientacyjny w momencie decydujemy się na opuszczenie naszego środka lokomocji, zaskakując wszystkich pasażerów, a nawet samych siebie naprędce podjętą decyzją o bezzwłocznej ewakuacji, która w zatłoczonym autobusie przebiega nerwowo i niesprawnie. Szczęśliwie jednak dla nas kończy się ona całkowitym sukcesem dlatego w komplecie wysiadamy na przystanku i w ten oto prosty sposób ustalamy przy okazji dokładnie nasze położenie w Pekinie, co w kontekście dalszych poszukiwań noclegu tym razem już na podstawie zasięgniętych informacji z przewodnika stanowi niemałe ułatwienie.
Nie robiąc żadnych zdjęć, na to przyjdzie przecież jeszcze czas szybko opuszczamy plac i rozpoczynamy poszukiwania noclegu od nowa. Swoją drogą Plac Niebiańskiego Spokoju nie wywiera na nas spodziewanego wrażenia. Oprócz tego, że jest wielki, ba wręcz największy na całym świecie jest po prostu brzydki, szary i…pusty nawet mimo faktu, że jest przecież miejscem spotkań zarówno tysięcy mieszkańców Pekinu, ale również i celem samym w sobie ogromnej rzeszy turystów z całego świata, którzy każdego dnia szczelnie wypełniają jego rozległą powierzchnię. Lecz o sławie placu nie stanowi bynajmniej jego wielkość, a raczej ponure i krwawe wydarzenia z przeszłości, do których ostatecznie doprowadziła narastająca od lat frustracja chińskiego społeczeństwa. Dzisiaj jednak, stojąc tu wydaje się, że historia choć dramatyczna tak jak jej tragiczni bohaterowie ginie niezauważona pod kołami…nowoczesności, która tu dotarła i mknie w szaleńczym tempie szerokimi arteriami miasta w tylko sobie znanym kierunku. Dlatego Plac Tiananmen obecnie to przede wszystkim obowiązkowy punkt pielgrzymek większości Chińczyków z różnych części kraju, których celem przede wszystkim jest mauzoleum wiecznie żywego i obdarzonego przez naród niezwykłą czcią Mao Zedonga znajdujące się w centralnej części placu, ale również cieszący się nie mniejszą popularnością i będący bez wątpienia wizytówką Pekinu jego wielki portret zawieszony u bram Zakazanego Miasta. Sam przywódca Chińskiej Republiki Ludowej czujnym okiem, spoglądając z niego na stolicę Chin przypomina wszystkim kto wciąż niepodzielnie dzierży tu władzę.
Tymczasem mija godzina. Za nią druga i trzecia, a my wciąż nie mamy dachu nad głową. Świadomość spędzenia nadchodzącej nocy w samym środku Pekinu do najprzyjemniejszych z pewnością nie należy tym bardziej, że deszczowa pogoda nie pozwala zaszyć się na noc chociażby w parku, które zresztą jak się później dowiemy są płatne i dostępne dla spacerowiczów tylko w określonych porach. Dlatego po wyczerpaniu się i tej ostatniej już deski ratunku, ale także i naszej cierpliwości, nie mając w zasadzie w tej chwili większego wyboru w końcu poddajemy się i decydujemy na nocleg w jednym z hosteli oferującym najniższą spośród wszystkich cenę, którą nieznacznie udaje się nawet zbić. W dalszym ciągu to i tak jak dotychczas najdroższy nocleg na wyprawie, nie mniej jednak warunki jak zgodnie stwierdzamy bez wątpienia adekwatne do ceny, a obsługa niezmiernie dla nas życzliwa o czym dowodzi chociażby darmowy kurs z bagażami taksówką przez całe miasto za co jesteśmy niezmiernie wdzięczni. Nie zmienia to jednak faktu, że kolejny i o dziwo nawet całkiem słoneczny dzień upływa pod znakiem desperackiego poszukiwania dużo tańszego noclegu. Ale również i dzisiaj nie jest to sprawą wcale prostszą niestety jednak konieczną. Nasz budżet wymaga podreperowania o ile oczywiście chcemy zrealizować pozostałe, nie mniej ambitne punkty wyprawy, a przynajmniej ich zdecydowaną większość. Na szczęście kilka godzin poszukiwań przynosi w końcu długo oczekiwany efekt w postaci hostelu, który do najschludniejszych być może nie należy, ale z pewnością jest jednym z najbardziej oryginalnych i efektownych obiektów noclegowych, w których kiedykolwiek spaliśmy. Jest on bowiem od dawna nieużywanym…schronem przeciwatomowym, który stanowi całkiem solidny fundament…strzelistego budynku, który na nim wyrósł. Z tego też powodu pomieszczenia noclegowe, bo ciężko nazwać je pokojami znajdują się…trzy piętra pod ziemią. Prowadzą do nich kręte schody, a następnie krótki nieoświetlony korytarz, który należy pokonać, a wraz z nim budzącą się w momencie obawę o swoje bezpieczeństwo…Najważniejsze jednak, że cena i warunki dokładnie spełniają nasze oczekiwania, a reszta w zasadzie nie ma większego znaczenia choć czasem doskwiera brak… okien. Z tego też powodu, by nie dusić się w stęchłym powietrzu naszego pokoju każdy letni wieczór w Pekinie spędzamy na przemian w pobliskiej i taniej knajpce, degustując po kolei przeróżnych specjałów tutejszej kuchni bądź w położonym w bliskim sąsiedztwie hotelu skrawku zieleni gdzie wieczorami zarówno starzy, ale również młodzi ubrani według panujących obecnie światowych trendów mody mieszkańcy Pekinu urządzają zbiorowe tańce, przy rytmach ludowej i skocznej muzyki. Mimo, że widok roztańczonych i pozbawionych wszelkich zahamowań Chińczyków jest naprawdę interesujący i zachęca do hulanki nam niestety brakuje odwagi by wziąć uczestnictwo w tym ulicznym balu, nie mając ku temu żadnych przeciwwskazań oczywiście poza sporą ilością kompleksów i innych głęboko przecież uzasadnionych wymówek. Dlatego mimo, że ta zbiorowa zabawa stanowi niewątpliwie ciekawą propozycją na spędzanie wolnego czasu śmiem wątpić czy sprawdziłaby się w naszych, nie wychodzących poza określone ramy realiach.
W zasadzie cały dzień, który upływa nam pod znakiem poszukiwania noclegu, a potem „przeprowadzki” z jednego hotelu do drugiego ma niestety i swoje przykre konsekwencje. Jest bowiem piątek. W praktyce oznacza to ni mniej ni więcej, że wydział konsularny mongolskiej ambasady po południu tego dnia zastajemy oczywiście zamknięty. Na jego otwarcie zmuszeni jesteśmy poczekać zatem do poniedziałku. A to z kolei sprawia, że pobyt w Pekinie, chcąc nie chcąc musimy przedłużyć, co najmniej o dwa dni, co niestety ściśle wiąże się z dodatkowymi kosztami, które musimy ponieść. Z drugiej jednak strony dodatkowy czas, który mamy do dyspozycji ma nawet swoje plusy. Między innymi jednym z nich jest z pewnością możliwość udania się z wizytą do wioski olimpijskiej i znajdujących się w jej bliskim sąsiedztwie aren sportowych. One same jednak nie wiedzieć czemu sprawiają wrażenie niewykończonych (być może taki właśnie był zamysł projektantów), przypominając tym samym wielki plac budowy zupełnie tak jakby olimpiada miała się dopiero odbyć. Dlatego w rzeczywistości one same znacznie odbiegają od znanego nam z telewizji wizerunku potężnych, zbudowanych z fantazją i rozmachem obiektów nieco nas rozczarowując.
Poza wioską olimpijską na liście miejsc, które odwiedzamy nie może oczywiście zabraknąć Zakazanego Miasta ani Świątyni Nieba. Zabytki bezsprzecznie imponujące, nie one jednak budzą w nas zachwyt, którego doświadczamy dopiero w chwili gdy gubimy się w labiryncie hutongów – wąskich uliczek starego miasta Pekinu. Bogata ornamentyka każdego z budynków, a także różnorodne scenki z chińskiego, codziennego, życia, których jesteśmy świadkami prawdopodobnie niezmienne od lat przywołują na myśl wyraźne skojarzenia ze spacerem po Samarkandzie, uzmysławiając jednocześnie jak pięknym miastem musiał być niegdyś Pekin. Dzisiaj niestety jednak to, co w naszej opinii najciekawsze, a zatem Stare Miasto Pekinu kurczy się w zastraszającym tempie za sprawą pozbawionych skrupułów, żarłocznych buldożerów, które równają je z ziemią. Wykonując ślepo odgórne polecenia możnych tego kraju przygotowują w ten sposób teren pod kolejne, strzeliste, o futurystycznych kształtach drapacze chmur, które rosną tu jak grzyby po deszczu.
A my wracamy do naszej listy. Odhaczając sukcesywnie punkt po punkcie, na szczęście łącznie z najważniejszym z nich, którym jest wyrobienie mongolskich wiz turystycznych w kilka dni, które spędzamy w Pekinie realizujemy większość skleconego naprędce planu. Na próżno jednak szukać w nim Wielkiego Muru Chińskiego, którego najsłynniejszy fragment przebiega nieopodal stolicy Chin. Najsłynniejszy nie oznacza wcale najciekawszy dlatego rezygnujemy z wątpliwej przyjemności (za którą rzecz jasna należy słono zapłacić) oglądania odrestaurowanego, a raczej wybudowanego od nowa na potrzeby turystów muru. Z tego też powodu wybieramy wariant dużo tańszy i w naszej ocenie ciekawszy, podziwiając podczas podróży pociągiem, co prawda bardzo zapuszczone nie mniej jednak na pewno prawdziwe i położone w malowniczej scenerii falistych i zielonych wzgórz pozostałości muru, który biegnie ich grzbietem. W ten oto symboliczny sposób, przekraczając dawną granicę państwa żegnamy się z Pekinem, ale powoli również z Chinami. Pociągiem, którym bowiem jedziemy kierujemy się już bezpośrednio w stronę granicy z Mongolią. Przed nami zatem prawdopodobnie ostatnia noc w Chinach...